Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

mając sił już płakać, jęczał tylko boleśnie. Kamil patrzył śmiało przed siebie, z podniesioną głową. Pani Gorlicka stanęła koło kuchni i zwiesiła głowę, W drzwiach pokazała się owinięta kołdrą, rozczochrana, ale ciągle jeszcze zapłakana Alina. Była zagapiona i wyglądała jak widmo. Pani Gorlicka powiedziała surowo: — Od dziś będziecie spać razem, w jadalnym... jeden na kanapie, drugi na podłodze, na zmianę. Stowarzyszyliście się skłonnościami, nie będę was rozdzielać. Po chwili uniosła głowę i powiedziała w stronę Kamila: — Ale jabym nigdy nie przypuszczała, że z ciebie taki wyrafinowany nikczemnik... Gdzieżeś to się tak wyszkolił... Technika i mimika jak na te lata... wspaniała... Wielką masz przyszłość przed sobą.
Kamil zwiesił głowę i powiedział głosem rozdzierającym, bolesnym:
— Ja wiem, że pani mi nie uwierzy... niech tak już będzie... Ale klnę się na ojca... Ja nigdy grosza pani nie zabrałem i nigdy nie namawiałem Antka do złodziejstwa... Ja matki nie mam... ojciec w więzieniu... i już mną nieraz pomiatali i będą pomiatać... ale ja pani nie okradałem...
Pani Gorlicka weszła do pokoju, szlochając, bardzo zbolała.

X

Wielki, drewniany dom trzeszczy w ciszy poobiednich godzin. Biel śniegu za oknami napełnia pokój przezroczystą jasnością i płatki widziane przez szyby