Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/319

Ta strona została uwierzytelniona.

dalał się i kurczył, pani Gorlicka zwolna traciła cierpliwość, coraz częściej zastanawiała się... Wszystko to sprawiło, że Kamila zapędzono do roboty, która miała się przez całe życie przykro odbijać w rejestrze wspomnień. Pani Gorlicka spostrzegła, że półtorej setki kilogramów kartofli przechowywanych w piwnicy przemieniło się w galaretowatą, cuchnącą masę, od której zaduch począł się przesączać na ulicę. Pani Gorlicka pogodziłaby się ze stratą, ale oto w sprawę wdały się władze i pani Gorlickiej polecono oczyścić piwnicę z paskudztwa. Pani Gorlicka wyjrzała z wyżyn swojego raju do piekła Kamionków i zaproponowała eskimosowi zajęcie się tą sprawą. Ale Kamionka zażądał dwudziestu koron i pani Gorlicka szybko postanowiła zatrudnić tym Antka i Kamila. Wystarała się o taczki, wskazała miejsce, gdzie należy wywozić zgniliznę, po czym pogrążyła się w swoich zajęciach. Dni były ciepłe, majowe... Już nawet letni, suchy kurzyk wiercił się po ulicach. Miasto jakby wysmuklało, dachy lśniły się w słońcu, planty jęły się jakby rozpychać i rozszerzać w mieście. Dwaj skazańcy, oblepieni kleistą mazia, przerabiali swe męczeńskie tury z piwnicy przy ulicy Gołębiej aż na dalekie, podmiejskie pola, na których, pośród cuchnących kup, uwijały się wynędzniałe psiska, szczerzące kły do naszych pokutników. Dość, że ludzie na ulicach odwracali się od nich ze wstrętem. Od rana do wieczora przemykali się zgarbieni nad taczkami, okrytymi połatanym brezentem. Zbliżyli się do siebie podczas tej niedoli, stali się małomówni, poważni. Spali razem w jadalni, jedli nieomal z jednej miski, żyli poza nawiasem, nie było