gowiska, weszła do pokoju pani Gorlicka i patrząc na niego z nieukrywanym wstrętem, zapytała, gdzie są pieniądze. Odpowiedział, odwrócony do niej plecami, że w klozecie, w szparze pod rurą. Pani Gorlicką wyszła bez słowa. Powoli Kamil zaczął się otrząsać i grzejąc się w słońcu, na ganku, przemyśliwał, dokądby się udać. Po dwóch tygodniach tej separacji, Ela podała Kamilowi zmiętą karteczkę. Była jakaś rozmarzona i powiedziała:
— To od tatusia, biedaczku... On jest jednak dobry i tęskni za tobą, i żałuje, że cię tak zbił. Chodzę z nim czasem na spacerki i wtedy opowiada mi o tobie. Ale to wszystko w tajemnicy przed panią Gorlicką, pamiętaj. Tutaj, w domu, udajemy, że się nie znamy... ale ja jestem wasza przyjaciółka i już nie długo czeka cię niespodzianka. Czytaj sobie, mnie to nie obchodzi, co tam napisane... i tak źle czytam...
Andrzej pisał w kilku słowach, żeby Kamil był koniecznie w piątek, o ósmej rano na dworcu, że Andrzej będzie już tam na niego czekał. Żeby się nie martwił i że wszystko będzie dobrze. Do piątku były dwa dni. Kamil przeżył je w ciężkiej walce, czy pójść tam, czy też raz na zawsze oderwać się od ojca. Ale poszedł w ten piątek. Andrzej nic nie mówił, tylko prędko pociągnął go do wagonu. Jechali do Warszawy. W drodze Andrzej mówił:
— Tą głupią kradzieżą zepsułeś mi wszystko... wszystko... być może, duży interes. Ale już ci to wybaczyłem. Ta Gorlicka to głupia, zła, przewrotna, interesowna baba... Starego wróbla chciała wziąć na małżeństwo... mnie! No, aleśmy się przy pomocy tego
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/323
Ta strona została uwierzytelniona.