wybierał się tam jak na jakiś bohaterski wyczyn. W rezultacie spędzili noc w jakiejś sali na Senatorskiej, pełnej karabinów maszynowych, granatów i karabinów. Kamil przesiedział tę noc znieruchomiały, wsłuchany w ciszę, oczekujący lada chwilę czegoś okropnego. Ale przyszedł raźny, słoneczny ranek, student porozmawiał wesoło z jakimś wojskowym, po czym zabrał Kamila do domu na śniadanie. I Kamil wracał zawiedziony, podejrzewając studenta, że go wykpił.
Piętnastego sierpnia po południu miasto wybuchło radością. Z ulic pierzchł niepokój, przewalało się bujne, nieprzytomne szczęście. I Kamil z ulgą dowiedział się, że człowiek, któremu oddał wszystkie swe niepokoje i wiarę, nie zawiódł go i zwyciężył. W dniu tym jakby rozwarła się przed Kamilem jakaś przestrzeń. Świat mu się wydał mniej podły i szary. Począł spoglądać na ludzi pełen nadziei. Poczynił stanowcze decyzje: będzie unikał zła... będzie szedł w życie z ufnością, pilnie słuchając szlachetnych nakazów życia.
Te wykombinowane, wolą dziecięcą narzucone decyzje, przyczyniły się, że Kamil postanowił nie odwiedzać ciotek. Nie będzie zbliżał się do tego bagna, w którym żyją tak podli ludzie, jak „Krwawy Wiktor“, „Czarny Maniek“ i inni. To tam, na tym ohydnym Powiślu nauczył się kraść, napatrzył się różnym nikczemnościom i wszystko to wylazło w Krakowie. I ojciec miał rację, że go wybił... Rodzice zawsze dbają o dobro swoich dzieci i świecą im przykładem... To cóż! Widać tatusia prześladują nieszczęścia i napewno już teraz się poprawi...
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.