O tej porze ulica Złota tętniła życiem. Przepełnione tramwaje, dzwonki, trzask otwieranych sklepów, ludzie śpieszący do zajęć; wszystko to podniecało Kamila. Zaczynał się dzień. Przesuwały się tym szlakiem te same twarze uczniów i uczennic. Jeśli Kamil się spóźnił, widział spóźnionych i wówczas uśmiechał się. Raz nawet dostał za taki uśmiech po karku od starszego ucznia z gimnazjum Górskiego. Czasem ulica błyszczała w słońcu, czasem zalewała ją mgła lub deszcz. Jeśli Kamil wyszedł wcześniej z domu, wstępował po Procha. W mieszkaniu Procha pachniało nocą i pościelą, w łóżku ziewali rodzice i w oknach żółciły się rolety. Proch był najgorszym uczniem w klasie, ale Kamil cenił Procha za jego charakter i indywidualność. Proch nie znosił arytmetyki tak samo jak i Kamil. Ale Proch nie uczył się jej, ponieważ twierdził, że nie ma pociągu do cyfr, natomiast Kamil wkuwał. Proch lubił grać w szewca i pięknie recytował wiersze. Proch strzelił raz do pani Skucz z pistoletu korkowego, ale nie został wydalony za to, ponieważ ojciec Procha był urzędnikiem przy kartkach żywnościowych. Proch nauczył Kamila wagarować i kilkakrotnie spędzili razem przedpołudnie w Łazienkach. Jeśli Kamil spóźnił się do szkoły razem z Prochem, wszystko było w porządku, sam natomiast musiał przyprowadzać matkę. Proch grzmiąco recytował Ujejskiego. Proch był interesującym chłopcem.
Pierwsza i wstępna klasa w szkole pani Skucz mieściła się w jednej sali. Obok była kuchnia i pokój sypialny. Uczniowie siedzieli w ławkach, na krzesłach i czterech na kanapce pluszowej. Lekcje nie miały
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.