Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/331

Ta strona została uwierzytelniona.

i staruszka poprowadziła go do łóżka. Długo nie mógł zasnąć, w głowie huczało mu jak w morskiej muszli, kiedy się ucho przytknie do jej otworu. Nic nie wiedział, znów był zdezorientowany, raj począł się psuć nieco, znów udręki kładły się na duszę. Zasypiał w drżączce szyb skraplanych deszczem; potoczyły się, terkocząc koła po bruku, zabrzmiał dziki i pijany, brzmienny od żalu i nieopanowanej tęsknicy, śpiew góralski, uderzył o szyby i zamiast orzeźwić, ukołysał Kamila i uśpił. W samym środku nocy, staruszka ściągnęła Kamila do telefonu. W metalowym przyrządziku, z maleńskiej słuchawki huczał jakimś bezbrzeżnym szczęściem nabrzmiały, radosny i rozśpiewany głos Andrzeja. Aż ucho łechtały te silne dźwięki. Kamil oddalił nieco słuchawkę:
— Synu mój najdroższy!... Czy ty wiesz, gdzie ja jestem?... Ha­‑haha!.. Jaka szkoda, że cię tu nie ma!... Bo ja jestem w Morskim Oku!... Gdybyś wiedział, jakie to cudowne!... Jaki oszałamiający cud przyrody!... Synu najukochańszy!... Twój ojciec jest szczęśliwy!... Ha­‑haha!.. Wracam popołudniu!.. Rano zgłosi się do ciebie szofer z kartką ode mnie!... Wyjmiesz z paczki, co to jest na dnie kufra... jeden banknot pięćsetmarkowy!.. I dasz temu szoferowi!... Całuję!.. Mój skarbie!.. Śpij zdrowo!... Ha­‑haha!
Rano istotnie pojawił się człowiek w skórzanej kurtce, — jakie to kurtki zwykli nosić szoferzy, — i wręczył Kamilowi zabazgraną kartkę od Andrzeja, z której Kamil z trudem wyślabizował, że chodzi o te właśnie telefoniczne pięćset marek. Kamil pozostawił szofera na dole i sam udał się do pokoju. Na dnie kufra znalazł