wydało się, że ten zaduch jest jakby inny, czyściejszy i przypadkowy, bo to mocno prażące kark słońce i powietrze tak czyste, że aż w piersiach szczypało, rozproszyło momentalnie ten zaduch i odwróciło od niego uwagę. Wesoło i z turkotem toczyły się po spadzistym bruku żółte dorożki podobne do bryk, w zaprzęgu biegły tłuste koniki i górale z kozłów pozdrawiali się, strzelali z batów i pokrzykiwali. W taką dorożkę wsiadł Kamil z ojcem i obaj pojechali do gimnazjum.
W kancelarii powitał ich człowiek wysoki i łysy, z krótko przystrzyżonym, jasnym wąsikiem pod maleńkim nosem, z sinymi woreczkami pod błękitnymi i załzawionymi oczkami; człowiek dziwny, od którego szło jakąś powagą i męczeństwem. Patrzył na Kamila dobrotliwie, wtrącił, że jak chłopiec w tym wieku nie ma matki, to jest nieomal to samo, co zupełne sieroctwo... Że wielu ma u siebie w zakładzie, takich właśnie, bez matek. Kazał sobie opowiedzieć przeszłość szkolną Kamila, zadał kilka pytań, delikatnie egzaminujących, Andrzeja poczęstował długim i cienkiem cygarkiem, słowem zachowywał się łagodnie, uprzejmie i poczciwie. Podobał się Kamilowi, że nie jest oschły jak wszyscy panowie od szkoły, że jest przyjazny. Stanęło na tym, że jeszcze tego dnia, wieczorem, Kamil przeniesie się do internatu. Obaj opuścili kancelarię w zadowoleniu. Andrzej rad ze spełnienia ojcowskich obowiązków, Kamil pełen nadziei na nowe życie.
Po południu Andrzej uzupełnił nieco garderobę Kamila, kupił mu barani kożuszek, mocne, sportowe buty, trochę bielizny i przybory tualetowe. Właśnie wy-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.