leżenia w łóżku i wolno mu było chodzić o lasce. Więc pokuśtykał Pfefferberger na balkon, odwrócił się tyłem do świata, kucnął, podciągnął szlafrok i koszulę, obejrzał się za miejscem; było go jeszcze nieco na krawędzi, z dziesięć centymetrów śnieżnego nalotu, w czem nie zorientował się oryginał i obsunąwszy się, spadł z wysokości drugiego piętra, głową prosto w zaspę śnieżną, w miejsce nieuczęszczane. Ciszę lekcji popołudniowych przerwał krótki okrzyk, ale pogrążeni w nauce chłopcy, sądzili, że to jakieś dziecko na ulicy krzyknęło, jak to dzieci lubią pokrzykiwać w śnieżne, zimowe popołudnia. Służąca idąc po drzewo odkryła czyjeś nogi w kupie śniegu. Zresztą Pfefferberger nawet się nie zaziębił. Wrócił do łóżka a po dziesięciu dniach chodził na lekcje. Przezwano go wyścigowcem. Że niby z czymś się tam ścigał w powietrzu. Z wiosną Pfefferberger nieco przycichł, widywano go na balkonie pierwszego piętra, wysiadywał tam często i masę czytał, bujając się w fotelu na biegunach, zrywając igły z sosny, która rosła tuż przy balkonie. Ponieważ przyszły dni suche i słoneczne, więc sosna któregoś wieczoru zapaliła się od płonącego papieru, który wyrzucał z balkonu Pefferberger. Budynek z łatwością uchroniono od pożaru, ścięto sosnę, ale wyszły przy tym na jaw nowe czyny Pfefferbergera, który tym razem okazał się niestrudzonym szperaczem, badaczem korespondencji miłosnej lat ubiegłych. Z napół zbutwiałej szopy w parku, Pfefferberger wygrzebał skrzynkę z listami dyrektora Kolusza i jego małżonki z okresu narzeczeństwa. Te listy Pfefferberger czytał i następnie palił je. W kwietniu Pefferberger spalił do spółki
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.