żoną „na jeża“ łepetynę. Ujrzał herbatniki, potem Borysa. Powiedział:
— Sęk w tym, że ja nie mogę znaleźć odpowiedniego człowieka do dyskusji. Starsi powiadają: za wcześnie... Młodsi kpią. Piernikasy! Twoje, Kamil? Poczęstujesz?
— To są ciastka Borysa... Nie wiem po co mi tu kładzie pod nosem... Do niego się zwróć.
— O nie, o nie! To dla ciebie z wdzięczności Kamilku, weź je sobie — zapiszczał Borys w swoim kąciku.
— No więc ustalcie do kogo one należą i niech właściciel mnie poczęstuje.
— Nie chcę żadnych biszkoptów! Borys zabieraj je w tej chwili!
Borys wziął paczkę, wrócił na swoje miejsce i począł wolniutko oddzierać przezroczysty papier z herbatników. Bolek szepnął:
— No, nareszcie. Doczekałem się.
Ale Borys zapiszczał:
— O nie, Bolku! Z tobą mogę tylko pójść na handel!
— Rozumiem! Nieszczęśliwa miłość i kupczenie odrzuconym upominkiem! A cóż ty karliku, chcesz za tę paczkę?
— Półtorej marki albo Guatemalę z Hondurasem i jeszcze jakąś drobną na dodatek. Jak będziesz mnie przezywał, to ci wcale nie sprzedam. I decyduj się, bo zaczynam jeść i herbatników będzie coraz mniej, a cena zawsze ta sama.
— Paskarskie nasienie! Dam ci Guatemalę i nic więcej.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.