chniało przypalonym płótnem, dwaj czeladnicy żwawo operowali igłami, Kamil siadał przy warsztacie i wesoło gawędził z nimi. Stary dzwonił gorącym żelazkiem, sprytnie prasował ramiona marynarek, podkładając różnej wielkości poduszeczki. Czasem pytał Kamila:
— No cóż, kawalerze. Kiedy pójdziemy na wojnę?
— Czy mój syn dogania choć trochę kawalera Procha w nauce?
To były żarty, bo Piwowarski był pierwszym uczniem. Kiedy Kamil opowiadał, że nie wie kiedy pójdzie na wojnę, krawiec mówił: A gdzie jest miska, to kawaler wie? Z czasem Kamil przestał lubić starego, nudził go. Z synem odrabiał lekcje w kącie, lub grał w malowanki. Czasem Proch czytał wiersze na głos i wtedy stary krzyczał, bo czeladnicy przerywali robotę. Duszna atmosfera krawieckiego warsztatu, wydawała się Kamilowi po domowych nudach rajem. Następujący wypadek przerwał te wizyty: Kamil czyścił rozpalone żelazko, posuwając je po piasku, raptem Proch krzyknął, aby szybko biegł do niego, bo coś bardzo ciekawego widać przez okno. Kamil postawił żelazko na warsztacie i podszedł do okna. W mieszkaniu naprzeciwko myła się do połowy obnażona kobieta. Obu zapatrzeńców ocknęły krzyki czeladników. Żelazko wypaliło kształtną stopkę przez trzy „przodki“ różnodeseniowych marynarek. Kamil otrzymał kilka uderzeń metrem i został sromotnie wyrzucony. Sprawę Piwowarski przegrał, ponieważ nie powinien dopuszczać obcych dzieci do warsztatu. Teraz Kamil musiał spędzać popołudnia w domu. Nie ruszaj mi się z domu, bo jeszcze kiedy kamienicę podpalisz! — krzyczał Wercman.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.