Spadł pierwszy śnieg. Matka posłała Kamila do ciotki Zosi, aby pożyczyła im drzewa. Gwar ulicy Złotej przyciszały płatki śniegu. Powietrze było zimne i wilgotne. Chłopiec biegł zaśnieżonym trotuarem, przystając przy wystawach, oglądając się za każdym tramwajem. Przez kilka dni brak butów więził go w domu. W końcu matka poszła do Wandy. Rezultatem były piękne buciki, o cholewach z mosiężnymi haczykami. Kamil wyglądał jak pańskie dziecko. Wspaniała czapka z siwego baranka i błękitne palto z barankowym kołnierzem. Rzeczy te kupił Wercman rok temu na jakiejś licytacji. Skręcił w Chmielną i zadyszany, wspinał się po kamiennych schodkach. Ciotka stała przy kuchni i smażyła placki kartoflane. W pokoju czuć było swąd oleju, ale jakże przytulnie tu było w porównaniu z wyziębionym i smutnym mieszkaniem na Złotej. Mały Jerzyk o wypukłym brzuszku obierał kartofle, Zbyszek zacięcie tarł je, a ciotka Zosia, piękna i pogodna, przyrządzała placki.
— Mamusia prosi, żeby ciocia pożyczyła nam trochę drzewa, bo w domu nie ma ani grosza. Kamil tupał butami, niby to strzepując śnieg.
— Masz śliczne buty, Kamilu. Chodź, to cię pocałuję w oczko.
— Tak, są nowe.
Ciotka Zosia poczęstowała Kamila gorącymi plackami i białą kawą. Dwaj chłopcy patrzyli na Kamila nieufnie i z podziwem. Był starszy, okazalszy od nich, dzikusów wychowanych na wsi. Kamil jadł i patrzył na nich życzliwie. Wyglądali jak dwie obite małpki. Marszczyli brwi i wzrok ich wyrażał krzywdę. Ciotka
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.