Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

Zosia całkowicie była zajęta Kamilem. Czy uczy się w domu, czy pamięta tatusia, jaki zawód najbardziej mu się podoba? O, tutaj są jeszcze świeże placki, prosto z patelni.
Kamil chce być szoferem, ojca pamięta a za placki bardzo dziękuje, bo ma dość. Może ciocia da mu to drzewo, to sobie pójdzie, bo matka tam marznie. Pocałował ciotkę w rękę i w policzki Jerzyka. Dziecko patrzyło na niego przerażone i korne. Zbyszek zwinnie się wykręcił, ukazując uwalane ręce. Ciotka Zosia ulokowała na plecach Kamila mały worek z drzewem i uściskała go. — Tylko worek odnieś, jak przyjdziesz następnym razem.
Szedł teraz wzdłuż muru, przygarbiony i zamyślony. Dzieci ciotki Zosi są takie zahukane i on, Kamil chciałby być dla nich miły, ale są obrzydliwe. Kamil pamiętał, że Jerzyk urodził się ślepy i dopiero z czasem mu to przeszło. Zbyszek miał główkę małpki o odstających uszach i pachniał workiem, a ręce mu się pociły. Zamyślony, uderzył głową o brzuch jakiejś babinki. — A niechże cię dźwigało, smarkaty. Uniósł głowę, chciał przeprosić, ale kobieta już poszła. Czapka mu się zsunęła, palce skostniały od zimna i drzewo ugniatało plecy. Poczuł nagle, że mu jest potwornie ciężko, zmarznięte palce przejęły go bezradną złością. Począł płakać i biegł truchcikiem; z płaczem wpadł do mieszkania. Rzucił worek i nie odpowiadając matce, zalewał się łzami. Ach, wszystko mu jest jedno, zmarzł tak strasznie, do szkoły nie chodzi, ciągle siedzi w domu i tak smutno... smutno!
Książki czytał Kamil jednym tchem i zawsze było mu