szon nie chce sam wyjść, woła Kamila, zdradza go, pokazuje wszystkim, że Kamil jest jego towarzyszem. Wychodzą razem. Czy Kamil ma go bić, tego prostaka, chama, który zepsuł cudne widowisko i okrył hańbą? — „Nie mogłeś sam wyjść, ty faryzeuszu?“
Kobietą hojną, z gestem, była ciocia Stasia. Często zabierała Kamila na spacery, do kina lub do cukierni. Ciotka Stasia miała twarz z dołeczkami, po ospie, rude włosy i nadzwyczaj żywe usposobienie. Miała dwadzieścia dwa lata, była panną i prowadziła własną pracownię kamizelek. Na ulicy uśmiechała się do chłopców, zatrzymywała się przed wystawą i mówiła do Kamila: zaczekaj chwileczkę, poprawię sobie kapelusz, albo: przypudruje sobie tylko nos, już idziemy dalej. Ciotka Stasia miała koleżankę Kamę. Kama całowała często Kamila i pakowała mu język do ust. Wtedy Kamil był oszołomiony zapachem perfum, pudru Kamy, jej wielkich gorących ust i przyjemnego, ciepłego oddechu. Wtedy było mu dziwnie. Nie wiedział, czy się wyrwać, czy jeszcze bardziej przytulić. Zresztą Kama sama go odsuwała, trzymała za ramiona, patrzyła w oczy i mówiła: Kobieciarz z ciebie wyrośnie, Kamilku. — A powiedz, jakie wolisz: brunetki, czy blondynki?
Wtenczas Kamil odpowiadał ciężko i ze wstydem: blondynki.
Czasem obie zabierały go ze sobą. Jeździli dorożką, jedli słodycze, a raz pili słodką, wiśniową wódkę. Było to u Kamy na czwartaku, gdzie mieszkała z matką i gdzie wisiały na ścianach pocztówki i pejzaże malowane na owalnym drzewie. Dziewczęta się upiły,
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.