Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

niem. Często wracał dopiero wieczorem. Zawsze jednak przynosił jakiś chleb, trochę tłuszczu czy jarzyn. Rozmawiał rzadko, czytał, pił herbatę i palił papierosy. Kiedyś powiedział, że gdyby nie wpojone mu od dzieciństwa poczucie obowiązku, rzuciłby to wszystko do diabła i wyjechał gdzieś zagranicę. Wtedy matka pokazywała mu drzwi i kończyło się kłótnią. Tak przechodziła zima w szarzyźnie i smutku.

II

Tego roku Kamil nie poszedł już do szkoły. Wercmanowi wiodło się teraz lepiej; pracował jako doradca prawny wzbogaconego rzeźnika. — Powinien się uczyć w domu, wyrobi to w nim samodzielność — powiedział. I Kamil w dalszym ciągu sterczał w oknie, zmywał naczynia i rozwiązywał zadanie arytmetyczne: „Robotnik pracuje pięćdziesiąt cztery godziny tygodniowo.“ Nastała wiosna. Na ulicach pryskało błoto spod kół pojazdów. Ojczyzna była wolna i obywatele o radosnych twarzach oczekiwali uroczyście świąt Wielkanocnych. Matka z żałosną rezygnacją nie opuszczała łóżka; była chora na płuca. Jadła mało, chudła i kasłała. Wercman obiecał, że na lato wyśle ją i Kamila do babki Weroniki. Zdaje się, że będzie miał na to pieniądze. Tymczasem Kamil musi się uczyć, żeby nie pójść w ślady swego występnego „ojczaszka“. Koło południa przychodziła matka Hieronimka i gotowała obiad. Wercman ją najął do tego.
Kobieta miała usposobienie nieprzyzwoicie wesołe. Mówiła do Kamila: „Ruszże się prędzej, dupku żo-