Kamil znał potęgę płaczu, tak jak wyczuwał brak woli u matki. Fe, jakże nieznośny był wtedy. Ale kilka lat wysiadywania w oknie i obserwowania obcego, odrębnego życia matki i Wercmana, uczyniły Kamila myślicielem; ponurym, skrytym chłopcem, w którym wszelkie porywy dziecięce skarłowaciały, zwiędły. I teraz, kiedy szedł przez znane aleje, czuł się jak młody zakonnik na przechadzce. Chłopcy grali w piłkę nożną albo walczyli ze sobą: dwa wrogie obozy z dwóch gimnazjów. Jeszcze kilka miesięcy temu żołnierze niemieccy obejmowali wpół panny służące, ale teraz mundurów było niewiele, tylko emeryci i niańki wygrzewali się w wiosennym słońcu. Ogród Saski. To było dawne, inne życie.
Po takich spacerach Kamil dostawał rugi w rodzaju: myślałam, że cię co przejechało... Znów zaczynało się monotonne odrabianie lekcyj i smutne rozmyślania w wieczorne zmierzchy. Jedyną pociechą był Hieronimek, łakome, proletariackie dziecko, pozbawiające Kamila najpiękniejszych okazów barwnych obrazków. Moda na grę w małe, kolorowe wycinanki, przedstawiające różę, chłopczyka lub dziewczynkę, dochodziła do szczytu swej świetności. Niektórzy chłopcy byli wprost krezusami w swym małym społeczeństwie. Otaczał ich powszechny szacunek, drżeli przed plajtą, prowadzili ożywiony handel zamienny. Odbywały się wielkie gry. Uderzeniem ręki o kant jakiejś płaszczyzny, wyrzucano obrazek, jeśli nakrył stawkę przeciwnika, wygrywał. Hieronimek był mistrzem, wymieniał swój kolorowy towar na chleb, kotlet czy ołówek. Ka-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.