sząc, czekał na tramwaj. Wreszcie przyjechała osiemnastka. Wsiadł. Zemocjonowany, stanął na przedniej platformie. Odczuwał teraz zarówno strach jak i radość. Tramwaj wlókł się tak powoli; może policja będzie goniła. Uff, nareszcie Wisła.
Otworzyła mu Lola. Ach, prawda, Lola, jakiż wstyd. „Czego chcesz?“ — zapytała.
— Do tatusia, tatuś kazał mi tu przyjść.
— Już go...
Zza jej pleców wychynął przygarbiony wuj Kazio.
— Aa, patrzcie państwo. Przyszedłeś, rychło w czas. A ojciec już w kryminale, akurat trzy godziny temu, o dwunastej w południe zabrali tego swołocza. I cóż, puściła cię tak matka, namyśliła się, co? No, pewnie... ale za późno. U mnie się ukrywał... ten opryszek... i myślałem że już, że wyporządniał... to nie, znów kogoś okradł.
Wuj Kazio kiwał głową i patrzył na Kamila z rezygnacją. Wymachiwał gazetą, na nogach miał miękkie pantofle. Kamil stał zesztywniały, po jego nieruchomej twarzy spływały łzy. Wuj Kazio pochylił się nad nim i powiedział groźnie:
— Nie masz co beczeć, wracaj do matki. Powiedz, że go dwóch policjantów i jeden cywilny wyprowadziło z mego domu, z domu urzędnika o nieskazitelnym nazwisku, rozumiesz? Lolka, co się na niego gapisz! W tej chwili marsz do pokoju! — Doświdańja, radzę ci, zapomnij o ojcu, powiesz sobie raz: nie mam ojca, czy tam tatusia, i koniec. No, zmykaj.
Powoli stąpał po stopniach schodów. Coś się stało, jakieś wielkie nieszczęście. O więzieniu miał Kamil jak
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.