teraz matkę i syna, przy czym badawczo wypatrywał przez okno. Pachniał wodą kolońską. — Czekajcie, o, już idą. Cicho teraz! — W pobliżu ukazały się dwie postaci ze świecą, rozległy się kwiki prosiąt. Świecę zgaszono, postaci szły dróżką w ogródku, między kwiatami. Drobna kobieta uniosła spódnicy i jęła przełazić przez okno. — Uuuch, tratata, bamm, psss, rrrumm! I wuj Leon z piekielnym krzykiem chwycił kobietę za ramiona i przeniósł przez okno.
— Czyś oszalał, wariacie! — krzyknęła babka Weronika. — Zapal lampę, kto tam stoi?
Wuj Leon zapalił lampę. Babka Weronika, znana w rodzinie ze swego flegmatycznego usposobienia, powiedziała ze zdziwieniem:
— Aa, to Anka, i Kamil też?... Zdejmcie palta, pewnieście głodni. Ale ten wyrósł.
Ucałowała córkę i wnuka.
— No i powiedz, taki stary chłop, Lolek, i co mu się głowy trzyma? Gdzie jest Lucyna, Lutka, napalno w kuchni.
Na twarzy babki Weroniki było niewiele zmarszczek, była ładna, typowa czerstwa staruszka o białych włosach. Ciotka Lucyna teraz dopiero przelazła przez okno.
— Tak się przestraszyłam tego Lolka, myślałam, że
bandyci.
— One tak naumyśnie udają, żeby mnie rozbawić, bo wiedzą, że się nudzę, — powiedział z niespodziewanym smutkiem wuj Leon.
— A już, nie mamy nic lepszego do roboty, tylko ciebie bawić, — roześmiała się babka.
Ciotka Lucyna wyglądała jak Horpyna, olbrzymka,
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.