Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! Sześć razy osiemnaście? Dobra! Czy Niemcy bardzo wiali? Bo u nas ten rotmistrz Mittel, pamiętasz go, czy nie? w pośpiechu zapomniał zapłacić mi za trzy golenia. A, niech go tam! Jak Lutka nie da zaraz kolacji, to się wścieknę.
Ciotka Lucyna roześmiała się rubasznie.
— Trzeba będzie przygotować posłania Ance i Kamilowi. Gdzie jest świeca? — Babka zapaliła świecę i zaprowadziła córkę i wnuka do maleńkiego pokoiku pachnącego wapnem. Później zjedzono kolację i zaraz ułożono się spać. Tylko ciotka Lucyna prała jakieś szmatki do późna w nocy.
Z początku matka próbowała chodzić na spacery, ale jakoś coraz bardziej opadała z sił i w końcu położyła się do łóżka. Zarówno humor babki jak i wuja Leona poprawił się, kiedy im dała trochę pieniędzy. Kamil od pierwszego dnia zachłystywał się wolnością. Zaraz zrana pobiegł boso, w samych tylko spodeńkach i koszulce, do Janka, swego dawnego znajomego, towarzysza dobrych i złych chwil. Zastał go na dziedzińcu apteki, ustawiał z cegieł pułapki na wróble.
— E, Kamil, jak Pana Boga kocham! — Janek umiał zaklinać się, było to imponujące i groźne. Janek był prześlicznym chłopcem: twarzyczkę cherubina okalały długie włosy w złotych lokach. Miał lekko zadarty nosek i wielkie, błękitne oczy. Podskoczył do Kamila i klepnął go po ramieniu. — Te, przyjechałeś z mutrą? Klawo jest, zaraz idziemy na morwy, czy nie masz zapałek?
Po co mu zapałki? Janek był starszy o rok od Kamila, ale jak się zmienił przez dwa lata. — Wyjął z kie-