słabo reagował, Bury ciągle podstawiał dopalającą się świecę wyżej. Łeb kota był opalony i osmalony kopciem. Kamil wtedy przykucnął w kącie i płakał cały czas. Patrzył i płakał. Wreszcie Bury odciął kota i wyrzucił przez okno. Teraz Kamil bał się Burego naprawdę.
Naprzeciw studni mieszkał chłop Łobodzki, z trzynastoletnią córką Genią i stadem drobnych dzieci. W dni, kiedy Bury był czymś zajęty, Kamil chodził się tam bawić. Łobodzka lubiła Kamila; częstowała go kapuśniakiem z kaszą albo ciepłym chlebem z marchwią. Każde z dzieci budowało sobie maleńkie zagrody na podwórku. Szyszki zastępowały konie, żołędzie świnie, a kartofle krowy. Każde opowiadało co robi na swym gospodarstwie: „Ja wyprowadzam krowy na pastwisko i jednego konia, drugiego konia zaprzęgam i jadę z żytem do młyna“. Na takich gawędach upływały godziny.
Czasem przebiegała Genia, smagła, chuda, z błyszczącymi oczami; przewracała bosą, małą nogą ogrodzenia, pustoszyła wszystko z furią i śmiechem, wśród błagalnych okrzyków dzieci. Trzeba było znów przeprowadzać parcelację podwórka i dzielić żywy inwentarz. W czasie takiej napaści, Kamil ugryzł ją kiedyś w łydkę i Genia zbiła go tak, że nosił sińce. Genia hodowała króliki i Kamil lubił chodzić z nią do obory aby głaskać puszyste, miłe zwierzątka. Później Kamil zapragnął bardzo mieć królicę, kłapoucha i obiecał Geni, że ją kupi. A Genia właśnie bardzo chciała sprzedać królicę, przypuszczała, że Kamil, miejski chłopak będzie miał pieniądze.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.