Kiedyś, podczas deszczu, Kamil zaszedł do izby Łobodzkich z myślą o tej królicy. Genia siedziała na stołeczku i pochylona, obierała kartofle. Kamil zapytał nieśmiało, z progu:
— Kupiłbym ją, tylko ile chcesz?
— Dasz pięć marek, to ci dodam jedno młode.
Kamil skinął głową i wtrącił jeszcze, że pragnie mieć królicę już dziś, ale zapłaci dopiero za kilka dni. Genia podniosła się ociężale i pobiegli pod okapem do obory. Tutaj, w ciepłym i mrocznym zaduchu, Genia poczęła gonić królicę. W pewnej chwili Kamil uchwycił za kark spłoszone zwierzę i mocno przytulił je do piersi. Zaraz poczuł ostry ból na gardle, krzyknął i wypuścił królicę. Jednocześnie zatoczył się z przestrachu, zawadził nogą o pług i całym ciężarem ciała upadł na puszysty, piszczący kłębek. Rozległy się wściekłe okrzyki Geni, która przyskoczyła do Kamila i jęła tłuc go pięściami po głowie. Chwilę tarzali się niby tuman jaki, a kiedy podrapani i okrwawieni podnieśli się z ziemi, u nóg drgała królica z przełamanym kręgosłupem. Żal i przerażenie na widok konającego zwierzęcia sprawiły, że chłopiec zaniósł się głośnym, histerycznym płaczem. Do obory wpadł Łobodzki i nie orientując się jeszcze o co chodzi, począł na wszelki wypadek bić solidnym pasem z grubą klamrą, Genię i Kamila. Z podwórka rozległo się ujadanie psa na łańcuchu. Dotknięty jakimś szokiem nerwowym, Kamil, wymknął się z tego piekła i począł biec w stronę domu. — Tylko musisz teraz zapłacić za królicę, bo ci kijanką łeb rozłupię — krzyczała za nim Genia.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.