Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Będzie można je upiec. W zakładzie wuj Leon grał na skrzypcach, a tutaj znów strzegła go ciotka Lucyna. O tej porze Kamil nie może wyjść, babka przykazała, że Kamil będzie łuskał groch. Zajęcie straszliwe i znienawidzone. „Chodź do matki“, powiedziała ciotka Lucyna. Niosła talerz z naleśnikami. Matka leżała w mroku i zaraz wystękała: „Za nic nie będę jadła. Oh, Boże! Kamil, posiedź przy mnie. Wiesz Lutka, zdaje mi się, że już nie dożyję jutra. A tak mi się nie chce umierać, boję się, strasznie się boję śmierci“. „E, głupiaś, co też wygadujesz, jedz lepiej! Muszę lecieć, bo mi się tam przypalają“. Ciotka Lucyna wybiegła, a Kamil usiadł obok, milczący i nadęty.
— Syneczku, nie żal ci będzie mamusi?
— Żal, ale nic mamie nie będzie.
Ciągnęło go ogromnie na jabłka, taki śliczny wieczór. Rozmawiał z matką jak przez sen, zaabsorbowany jedną myślą. Raptem zawołał:
— Mamusiu, ja zaraz przyjdę! — I jak szalony wyskoczył przez okno.
— E, myślałem, że się już ciebie nie doczekam — powiedział Janek.
Pobiegli w stronę sadu. Przeleźli przez parkan i zaczęli zrywać jabłka. Przez nieruchome gałęzie przeświecał księżyc, było cicho. Nagle coś wrzasnęło i objęło Kamila w pół. Janek siedział na drzewie.
— Złaź draniu z drzewa! — krzyczał Bury.
Janek zlazł. Wtedy Bury chwycił ich za kołnierze i począł tłuc głowami.
— Jak tak, to z daleka ode mnie, a na jabłka, to dobrze.