Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

sznie mi gorąco i nogi mnie bolą, możesz sobie iść sama na zbity łeb.
Kamil zupełnie nie szanował ciotki Lucyny. Była za potulna i tylko uśmiechała się. Rzucasz w nią błotem — śmieje się. A przytem teraz Kamil był doprawdy zły. W taki upał, dwanaście kilometrów piechotą... Nie mogli te skąpiradła wyjąć pieniędzy z „Żywotów Świętych“ i dać im na furmankę. Rozciągnął się na trawie i pogwizdywał. Ciotka Lucyna przysiadła obok. „Bój się Boga, ty grzeszniku, nie gwiżdż przy niedzieli, i w dodatku matka ci umarła“. Na niebie ani jednej chmurki. Kamil nie mógł się zdecydować: martwić się czy nie? Matka rzeczywiście umarła, i niby wypadałoby pożałować trochę. Ale Kamil nic nie odczuwał; pustka, może trochę zdziwienia. Tak, jest bez serca, ale czy powiedział mu kto, co to jest serce, czułość. Na wiele rzeczy Kamil był wrażliwy, na śmierć matki akurat nie. Teraz miał jechać z ciotką Lucyną do Warszawy, należało zawiadomić rodzinę o nieszczęściu. Kamil pomyślał w duchu, że mogła to przecież załatwić ciotka Lucyna, po co i on, szkoda pieniędzy, ale babką w roztargnieniu nie pomyślała o tym. Taki kawał drogi, piechotą... potworne.
— Jesteśmy dopiero koło Ładzynia, jeszcze osiem kilometrów. Nie ruszam się, leżę, możesz iść sama.
Ciotka Lucyna wyjęła z węzełka zeschłą bułkę i kawałek sera. Połowę dała Kamilowi. Jadła, zbierając pilnie okruszki. Przeliczyła pieniądze. Kamil jadł leniwie i bez apetytu. Ciotka Lucyna wstała.
— To leż sobie, nie chcę spóźnić się na pociąg. Dostaniesz tęgie baty od babki, ty wałkoniu.