Poszła. Kamil pomyślał, że warto jednak przejechać się, zobaczyć miasto i ciotkę Zosię. Zerwał się i pobiegł ścieżką tuż przy szosie. W trawie cykały koniki polne. W upale wszystko znieruchomiało. Czarna suknia ciotki Lucyny żałobnie powiewała na białym pasmie szosy. Kamil biegł, przystawał, czasem biegł za motylem. Słupy telefoniczne jęczały monotonną melodią. Jakiś rowerzysta minął ich, z lewą ręką beztrosko opartą o biodro. Ciotka Lucyna, wielka i czarna, oddalała się, Kamil musiał ją doganiać, wreszcie zmęczony, mokry od gorąca, usiadł w chłodnym kącie na stacji. Ciotka Lucyna czekała swej kolei przy kasie, aby kupić bilet. Teraz dopiero, na stacji, ogarnął Kamila smutek. Byle drobiazg mógł w nim wytworzyć nagłą zmianę. Budynek stacyjny taki obcy, przejeżdżają tędy pociągi, uwożą ludzi gdzieś w bezkres, przemierzają świat cały. A on tutaj siedzi, mały, prawie sam na świecie, sierota. Na ceglastym tle budynku pocztowego poruszały się sennie gałązki brzozy. Przebiegła drobnym kroczkiem jakaś kobieta, wykrzywiona od ciężaru tobołów. Ludzie włóczyli się ospale z kąta w kąt. Kamil pomyślał, że popołudnie niedzielne na prowincjonalnej stacyjce jest straszne, zwłaszcza jeśli dziesięcioletniemu chłopcu umrze matka. Ciotka Lucyna kupiła już bilety; usiadła, położyła przed Kamilem szarą torebkę z landrynkami i wysepleniła przez zajęte ssaniem wargi: „Za kwadrans pojedziemy“. Cierpki, cytrynowy smak cukierka rozrzewnił Kamila. Może nie umarła, może tylko zasnęła tak twardo. Przecież są tacy co w trumnie się budzili. Jakie życie czeka teraz Kamila, czy będzie chodził do szkoły, czy pocałuje go kto, może już niedługo
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.