zynów, ale ci spojrzeli na niego z wrogą obojętnością, wobec czego usiadł na małym czerwonym kuferku, takim, jakich chłopi używają kiedy idą do wojska.
— I ona leży tam, trzeba zwołać rodzinę i pojechać na pogrzeb, trzeba uszyć jej białą suknię, tak?
— Tak — bąknęła ciotka Lucyna.
— A co będzie z Kamilem? Co on teraz... gdzie ma być?
— Babka Weronika mówiła, że u ciebie, bo... gdzie? On sam nie chce być u Leona.
Przez chwilę ukazała się dawna ciotka Zosia. Lekkomyślna, nieobliczalna.
— Kamilku, moje ukochanie, chcesz być u mnie?
— Tak, wolę u cioci — odpowiedział Kamil.
Ale zaraz przestała się uśmiechać, zmarszczyła się nawet. Jej jest bardzo ciężko, a przy tym w mieszkaniu tak ciasno, jest ich przecież czworo, bo Stacha mieszka z nimi, żeby nie Stacha, to wogóle niewiadomo co by było, dzięki niej może trochę zarabiać. Spojrzała na chłopców i westchnęła. Ach, przecież jakoś być musi, tylko jeśli Stacha się zgodzi. I Kamil, z początku trochę zmartwiony, teraz się rozpogodził. Ciotka Stasia na pewno się zgodzi.
Zgodziła się, naturalnie, przyjęła go, nawet cieplej niźli ciotka Zosia. Nawet Kamil przyda się na coś, bo z tych dwóch wałkoniów nie ma żadnego pożytku, jeśli już się uda posłać którego po jedwab, to zgubi pieniądze. Kupi mu małe, żelazne łóżeczko, będzie sobie spał w kąciku. Biedaczek, matka umarła, ojciec w więzieniu, to też jakby go nie było. Ciotka Stasia była wzruszona. Pochyliła swoją ładną, zeszpeconą
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.