Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

Druga, pulchna i ładna, zaskrzeczała dziko i zakręciła się w miejscu. Kamil zamierzył się lejcami, ale Marek podbiegł i krzyknął:
— Te, zębów nie pozbierasz, to moje siostry! Jeżeli te lejce są długie, to zaprzęgniemy się we trójkę, a ty będziesz furmanił. Dawaj!
Lejce okazały się dostatecznie długie. Była to trójka bardzo narowistych koni, Marek rżał w środku. Obstąpiła ich gromada dzieci. Kamil cmoknął, i wspaniały zaprząg pocwałował na ulicę. Warkoczyki dziewczynek powiewały na wietrze. Kamila swędziły właśnie ręce do tych warkoczyków. Bose stopy klekotały na trotuarze, w szalonym galopie skręcili w Browarną, nad straganem mignęła ręka Marka, ręka ta schwyciła połówkę kawona, pędzono dalej, krzyk, wielki krzyk straganiarki.
Wrócili na podwórko, usiedli na kupę piasku i jedli kawon. Kamil był zachwycony tą kradzieżą, tak sprytnie popełnioną, jakby nigdy nic. „Te moje siostry, to jedna nazywa się Magda, a ta gruba Emilka“ — wyjaśnił Marek. Potem Kamil opowiadał im o wsi, z żalem wspomniał Burego. Marek zrewanżował się opowieścią o kocie, który miał na imię Kajzer. Ten Kajzer był ich własnością, wylegiwał się na parapecie okna i akurat dwa dni temu wyleciał z czwartego piętra. Usnął i ześliznął się po blasze. Zakopali go za śmietnikiem. Ale matka Marka krzyknęła: „Maareek na oobiad!“ i dzieci się rozstały.
Tego dnia poznał Kamil jeszcze Kazika, tęgiego wałkonia, zwanego „Kusią“. „Kusia“ lubił wystawać pod bramą, gdzie palił papierosy i spluwał. Miał czter-