naście lat, już pracował, pomagał murarzom przy budowie. Jego matka była posługaczką na kolei. „Kusia“ był zależny niejako od młodszego Marka, ojciec Marka był murarzem. „Kusia“ wykpił, dosłownie wyszydził aksamitne ubranko Kamila i jego czerwony beret. Chwycił go przedtem za głowę i nacisnął nos dłonią: „To będzie syfon, masz syfona, gówniarzu“. Rzeczywiście Kamil syczał nosem. Wydarł się wkońcu z jego rąk i pobiegł do domu. Nadchodził wieczór, trzy siostry kończyły suknię dla umarłej. Pochłonął talerz zupy i masę chleba, stało się to na skutek dobroci ciotki Stasi i sieroctwa, ponieważ o chleb było trudno, wystawała się za nim w kolejkach, po kilka godzin dziennie. Zapalono lampę, w mieszkaniu było duszno, z podwórka cuchnął klozet. Jerzy i Zbyszek prowadzili cichą, mrukliwą rozmowę w kącie, między łóżkiem i ścianą. Ustawiali ołtarz na małym stołeczku z dziurką. Zamierzali odprawić modlitwę za ciocię Ankę. Ciotka Stasia naciskała pedały maszyny, turkotało, Kamil oparł się o ścianę, patrzył na pracę i rozpamiętywał całodzienne wrażenia.
— No i cóż ty kochasiu! — krzyknęła ciotka Stasia. Przerwała pracę i objęła Kamila.
— A nic — odpowiedział smutno.
Ciągle go tylko ściskały i wycałowywały, pewnie dlatego, że był ładny i świeży.
— Powiedz, — zwróciła się ciotka Stasia do ciotki Zosi, — gdybym go wtedy na moście nie przytrzymała, to nie wyrósłby na takiego cudnego chłopczyka. Co się tak gapisz, Ludka? Niosłam go raz przez most w powijakach, chciałam się przypudrować i oparłam go
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.