o barierę, przechylił się, gdybym go nie przytrzymała, wpadłby do wody, moje skarby, uchh, bo cię zjem. Ludka ty wariatko, nie pamiętasz tego? Przecież Anka o mało mi oczu nie wydrapała jak jej to powiedziałam. Teraz umarła, biedna, w tym wieku, ile miała? dwadzieścia osiem lat. Tak, maleńki, jutro pojedziesz z ciotkami i wujaszkiem na pogrzeb. A co to Kazik nie przychodzi. Zocha? Przecież miał przyjść nad wieczorem?
— A diabli go wiedzą.
Ciotka Zosia, zgarbiona, podszywała kamizelkę podszewką. Zakłuła się w palec i ssąc go, patrzyła na swoje dzieci.
Pod ścianą stał wielki, dębowy stół; jedzono na nim, służył jako warsztat, a dzisiaj miała na nim spać ciotka Lucyna. Kamil próbował bawić się z chłopcami, ale Zbyszek wrzasnął: „Mamo, niech on odejdzie, ten cholernik zakichany!“ Kamil usiadł przy stole, ciotka Zosia wetknęła mu przodek kamizelki i powiedziała: „Masz, powyjmuj fastrygi, tą kostką, tylko nie zrób dziury w materiale“. Kamil oczyszczał kamizelkę z białych nitek bawełny. Ogarnął go ten przeklęty smutek, jak tam, w oknie. Matka umarła i jest teraz sam, ciotki będą go biły kolejno i wysługiwały się nim. Czy też będzie mógł biegać z Markiem? Ale tutaj nie będzie przynajmniej tak nudno, nie będzie tych samotnych wysiadywań, Wercmana. Znikł gdzieś, przepadł, wczoraj ciotka Lucyna szukała go w mieszkaniu na Złotej, już tam kto inny mieszkał. Zato jutro pojedzie na wieś, zobaczy jeszcze Janka, a gdyby się Bury nawinął,
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.