to go poczęstuje kamieniem. Będzie szedł za pogrzebem, tuż za trumną, czy potrafi płakać?
Ktoś zaszurgał butami przy drzwiach. Wuj Kazio powiedział z daleka: „Dzień dobry“, ciotka Lucyna poprawiła: „Przecież już wieczór“. Wuj Kazio wyjął chusteczkę do nosa, rozłożył ją na kuferku i dopiero usiadł. Trzymał melonik na lasce i był sztywny. Przyjrzał się Kamilowi spod okularów, poczem zdjął je i przetarł.
— Ach, Lucyno, i czegóż ty mnie poprawiasz, ja wiem dobrze, że wieczór. — Zakasłał wytwornie. — To tak, jakby Anka opuściła ten świat, i na suchoty, powiadasz Zosiu? Hm, biedna kobieta... niewiele dobrego zaznała... No więc, potrzeba wam poprostu pieniędzy na pogrzeb?
— Składamy się, jak nie możesz, to same damy sobie radę — powiedziała ciotka Stasia.
— Ależ nie, i owszem... pojadę nawet z wami. Również Maria pojedzie, moja żona bardzo ceniła Ankę za... za jej wolnomyślność. Oczywiście, pojedziemy razem, spotkamy się na dworcu. Prawda, a Kamil, co będzie z Kamilem?
— Zostanie z nami, bo... cóż?
— A, bardzo pięknie. Poślecie go chyba do szkoły...ale o tym potem, ja muszę jeszcze iść do biura. Zatem pociąg, acha, o dziesiątej... o dziesiątej rano jestem na dworcu... doswidanja.
Wyszedł kroczkiem birbanta. Ciotka Stasia pokazała za nim palcami na nosie i powiedziała: „Nasz kochany braciszek, to skończony idiota“. Żwawo zakręciła się koło kuchni, grzała zbożową kawę. Ciotka Lucyna poczęła zamiatać podłogę. Na kuferku drzemali
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.