Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

odświętnie ubrani, jeden miał na imię Franek i czarną opaskę na lewym oku. Oglądali Kamila na wszystkie strony, starali się być sympatyczni, kobiety głaskały go po policzkach. Te kobiety, to były stryjeczne siostry ciotek Kamila, mężczyźni, to mężowie. Ten z opaską był bardzo wesoły, zaproponował, że może Kamil pociągnie papierosa, Kamil pociągnął, jedna z kobiet krzyknęła z oburzeniem, Kamilowi świat zawirował od dymu. Wuj Kazio był bardzo poważny, krzykliwych strofował wzrokiem, wreszcie skorzystał z chwili ciszy i na oczach wszystkich wręczył cioci Zosi banknot ze słowami:
— To na koszta podróży, a co do pogrzebu, to już postaram się załatwić na miejscu, prawda... ha, cóż, nieszczęście, jednak siostra... Do zobaczenia w Mińsku, ponieważ żona moja nie znosi plebsu, więc jedziemy drugą klasą... spotkamy się.
Ukłonił się zdaleka i podreptał za wielką figurą swej żony. Kiedy się oddalili, ciotka Stasia wykrzyknęła:
— A to klempa, plebsu nie znosi. Taki żyrardowski garkotłuk, patrzcie państwo!
— A jednak żona urzędnika — wyrzekł z szacunkiem jeden z mężczyzn.
Było to chuderlawe żyjątko i jak się okazało, drobny urzędnik z magistratu. Wyrzekł to i przerażony swym zuchwalstwem, schował się za żonę. Franek z opaską na oku, wykrzyknął: „No, chodźmy do pociągu, jedziemy do babki Weroniki na zieloną trawkę“.
Zajęli cały przedział. Pociąg ruszył, dzieci stanęły w oknie, Franek bawił wszystkich rozmową. Okazało