Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

gier, z fantazją. Franek odpowiadał na jego pytania, jak na pytania dorosłego.
Kiedy przyjechali do Mińska, Franek zaprosił Kamila na wodę sodową i kupił mu piernik, tego piernika Kamil nie jadł, bo nie lubił pierników, przełamał go na dwoje i wręczył ciotecznym braciom; byli tym zażenowani, taka dobroć była dla nich czymś niepojętym, zakrawała na głupotę.
Wymagania wujenki Marii rozciągnęły się również na furmanki. Pojechali bryczką, sami. Czarne pióro u kapelusza wujenki powiewało wśród kurzu jak oznaka wyższości. Reszta rodziny wdrapywała się na furę, wśród śmiechów, pisków, Franek bowiem używał tutaj sobie, był czynny, pomagał wsiadać. Kobiety w kolorowych sukniach w kwiaty i grochy, mężczyźni w jasnych garniturach; wszyscy tak świeżo wyglądali, wesoło, prawie radośnie, w tym lipcowym słońcu. Tylko ciotka Lucyna psuła nieco kolorystykę tego ludzkiego bukietu swoją zgarbioną postacią w czerni. Rozdzielili się na dwie fury, jedenaście osób ruszyło wyboistym traktem, jechano na wesoło, w kłębach kurzu, przekrzykiwano się, a Franek nawet pohukiwał. Dopiero ciotka Stasia wspomniała o żałobie, i na pierwszej furmance ucichło, zato tam z tyłu wrzało życie, Franek prowokował wesołość. Jechano teraz gładką szosą między obszarami zbóż, lasów i łąk, frumanka trzęsła się, Kamil próbował śpiewać, i głos jego trząsł się razem z furmanką. W dali chmurzyło się, niebo było czarne, zlewało się z szosą. Powiał wietrzyk, potem wiatr, pociemniało, kobiety poczęły wydawać okrzyki, szukano okryć, deszcz już padał wielkimi kroplami, ozwały się grzmoty, i za-