mogło uzdrowisko, którego wartość przekracza dziś 3 miljony złotych. Podziwiać jedynie trzeba niesłychaną energję, niezwykłą pracę i wielki trud tych, którzy „Górkę“ ową zainicjowali i tworzyli, tych wszystkich, którzy dla wymarzonej idei nie szczędzili sił, trudu i pracy.
Praca ta nie poszła na marne. Rok rocznie leczy się w tym „królestwie dziecięcem“ jak niektórzy „Górkę“ zowią, kilkaset dzieci. Od 60 dzieci począwszy — w 1920 roku, liczba ta doszła do 1279 w r. 1928. W jakich zaś leczą się warunkach, jak owe chore dzieciaki czują się — trzeba tam iść i naocznie przekonać się.
Na wielkich słonecznych salach, na werandach i podestach wokół sanatorjum, słychać gwar, śmiech. Radością płoną twarze tych, których dawno już choroba mogła do cna zniszczyć w suterynach i norach miejskich. Nie widać na nich smutku bólu. Wszystko opromienione słońcem, nietylko tym, co ogrzewa nas i świeci, lecz tym które przenika serca ludzkie, serca przeniknięte miłością i dobrocią.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dziecięca kolonja lecznicza Górka.djvu/4
Ta strona została uwierzytelniona.