Strona:Zbigniew Uniłowski - Ludzie na morzu.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

wili mnie na schodkach koło basenu, Neptun wypowiada jakąś formułę, jakiś człowiek z twarzą wymalowaną w różne znaki pacykuje mi twarz zamydlonym pędzlem, potem goli drewnianą brzytwą, raptem słyszę głos Neptuna: kaszalot, kaszalot! — Potem głośny wrzask, chwytają mnie za nogi, usta mam pełne słonej wody, cisza, spokój na dnie basenu. Wychylam zmoczony łeb na powierzchnię i patrzę złem okiem przed siebie. Ach, cieszą się, jak się cieszą. Poruszam się jak ryba w akwarjum, nie wiem czy wyjść i jak. Wreszcie w szlafroku oblepiającym me kształty, wygramolam się z fałszywym uśmieszkiem z basenu i drepcę jak zmoknięty szczurek pod ścianą do swej kabiny. Ojczyzno moja, jakżeś daleko!
Moje morskie imię jest Kaszalot. Pozwolono mi za to wygrać na „Cours de Chave aux“ trzydzieści franków, na obiad dano szampana i dużo świetnych potraw, wieczorem, po spektaklu z cholerycznym śpiewem i ładnemi tańcami, wręczono mi dokument, stwierdzający moje otarcie się o równik.. A potem bal do trzeciej nad ranem.
Ciągle czekam, czy się coś nie stanie na okręcie. Jakaś awantura, konflikt, skandal. Poza niepokojącym śniadaniem z przed kilku dni, naco zresztą nikt, poza mną, nie zwrócił uwagi, nic się tutaj nie dzieje. — Mała wojenka, jaka się toczy przy stole między doktorem a szefem, jest moją główną rozrywką. Dzisiaj znów doszło do starcia. Szef jest kawalerem, a doktór ma żonę i siedmioro dzieci.