dzień dziś mamy. Na niebie błękit przeczysty, morze rozkołysane... Czy uprał już pan sobie bieliznę? Ja mam dwie zmiany, upierz pan sobie, upierz!
— Nie upiorę — powiedziałem z uporem.
Znów mnie podenerwował. Wygląda jak subjekt na letniakach — sztuczkowe spodnie! Swoboda w ubiorze i ta powierzchowna czystość! A na pantoflach plamy z pasty do zębów. Odszedłem do przeciwległej barjery. Błękitnooki kucharz oprawiał dużą rybę, skrobał ją, aż łuska bryzgała wokół. Drugi znów zrobił z siebie czupiradło. Włosy rozczesał na skronie, na „polkę“, i szedł z kubłem po wodę, kołysząc się w biodrach i migając gołemi piętkami na przydeptanych pantoflach. Niby czysty a flondra. Z gracją podstawił kubeł pod kran i smutno a tkliwie spojrzał na kolegę. Błękitnooki wygląda na takiego co to pozwala się kochać. Jest nieśmiały, ale trzyma się na dystans. Dwie wywłoki przewrażliwione i pełne uczuć! Przynajmniej steward zachowuje się po męsku i co rusz, klapnie niuniusia w pośladek albo schwyci go za kark. Zalotnicy mętni. Mu-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.