dy dobrze, kiedy się czuje źle. A za mną taszczył się głos pana De:
— Ach, jakie cudne... co ta przyroda wyprawia nieraz...
Jeszcze nie odszedł mnie dur senny, jeszcze oddział wojska na koniach i w hełmach z pióropuszami otacza powóz z ładnym starcem, który się kłania cylindrem, jeszcze po rozwartych ustach tłumu poznaję, że krzyczy i chorągwie trzepoczą na kijach... i barwy rozbarwione — a wszystko jedno wesele, i ciążą mi zamknięte powieki, a w głowie jeszcze tłok, aż tu i twarz czuję, a twarz ta ile wlezie bierze po pysku od rzeczywistości. W kabinie jasno, kabina cieszy się i pyszni swoją ciasnotą w słońcu. Jakieś dwie rzeczy zwisają nade mną. Ależ to gołe nóżki pana De. Bujają się; naogół białe, tylko koło paznokci udekorowane czarnem obramowaniem, a także i piętki bursztynowe.
— Co mi pan zwiesza jakieś festony, weź pan te nogi! — krzyczę wesoło.