gadać... chociaż w kartach jest pan niemożliwy.
— Dajmy spokój, przecież nie poto tu siedzimy, aby sobie wypominać tamte głupstwa.
— No pewnie, ale mnie też jest nieprzyjemnie... zawsze jestem trochę starszy...
— Ale śpiewa pan podczas gry! naumyślnie aby mnie irytować.
— Pan coprawda też ma swoje sztuczki od siedmiu boleści. Ja tam nic nie mówię, ale czasem...
— Dosyć, chodźmy się lepiej przejść, albo na kawę, tam — na ten placyk.
Mimo wszystko wyszedłem w upojeniu. Pokazywałem panu De co chwila jakieś rzeczy godne uwagi, ale on już z natury niczemu się nie dziwił i tylko mówił: „A tak, owszem“... Potem piliśmy znów kawę i konjak. Później znów pojechaliśmy małą łódeczką na okręt i przebraliśmy się w smokingi. To nie był mój pomysł, choć mój być powinien. Łódeczka odjechała i w smokingach krzyczeliśmy z pokładu w otuloną zmierzchem i pustą przestrzeń jak rozbitki
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.