Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

glądam się rozdarciu smokinga. Szukam pieniędzy. W bocznej kieszeni znajduję jeszcze dwa bilety wizytowe: „Alberto Essaba — Redactor Social“ oraz „Oscar Stanley — Capitaine au Long-Cours“. Co to jest? Nie znam tych panów! Jedyna pociecha, że ludzie na jakichś stanowiskach. Czy też da się to jakoś zacerować? Kieruję dziwnie miękkie kroki na powietrze. Znów słota na morzu. I chłodno. Ogarnia mnie podczas rozglądania się po tym tak wiadomym i bez niespodzianek okręcie coś w rodzaju wdzięczności i wzruszenia. Oto przyjął mnie do siebie, brudne czyny moje pozostawił na lądzie i uwiózł. I oto znów chodzę po nim niedbale ubrany, bez blichtru lądowej elegancji, i każde tak dawniej znienawidzone głupstwo stało się po krótkiej rozłące miłe i bliskie. To nic, że przenika mnie mżąca wilgoć! Zaglądam w znajome zakamarki, z niechlujnej komórki wyciągnęłem indywidualistkę... Pessi! Zwisa mi w ręku bierna i obojętna. Na rufie przesuwają się tajemniczo ogniwa steru, wiatr wzdyma mi koszulę i furkocze nogawkami spodni. Za burtą syczy rozbita fala i odcho-