nia morska. Wchodzi pan De z twarzą pełną charakteru, gładziutko uczesany, bez marynarki. Pokazuje mi język, ale nie z kpiarstwa, tylko z wiadomych przyczyn. Puszka ze śledzikami: proszę, niech pan będzie łaskaw! Ależ proszę... Steward w białej kurtce i okrągłej czapeczce wnosi półmisek z duszonym boczkiem i brunatną fasolą. Stawia to razem z dzbankiem czarnej kawy i dzbanuszkiem śmietanki. W wielu powieściach morskich czytałem, że stewardzi mają kocie ruchy. I ten także jest elastyczny, miękki w ruchach i wysoki — koci. Nie zna hiszpańskiego i wielu innych języków, tylko fiński i ze dwadzieścia słów angielskiego. Jest pewnie małomówny i dlatego nie uczył się języków. Wymknął się cichutko. Zapiliśmy kawą śniadanie i przygotowujemy się do wyjścia na pokład. Towarzysz mój wciska głowę w granatowy berecik, okręca szyję szalikiem, chwyta lornetę, i wychodzimy.
Wychylamy się przez burtę — woda jest, rzeczywiście. Na widnokręgu zamglona żółtość, na pokładzie pracują umorusane chłopy, to wszystko. Pań niema na tym okręcie,
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.