Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyglądam mu się bacznie: jest... jest brunet, ma orli nosek, krzaczastą brew — zwyczajny mężczyzna z wąsikiem. Nie uczynił mi żadnej krzywdy, zachowuje się przyzwoicie... Jakie prawo mam wymagać od niego jakiegoś pobratymstwa dusz? Towarzysz podróży i nic więcej!
— Spójrz pan na te łódeczki, jak łupinki od orzechów. Całe morze jak torcik, jak mazurek, co? Ale nas w nocy wyhuśtało, niech to szlag trafi! Dokąd to pan? Ładny przecież widok! A my zawsze w środku tego torcika, zawsze w środ... ku... uu.
Byłem już daleko od niego. Natknąłem się po raz pierwszy na porządną kłótnię kucharzy. Błękitnooki wałkuje z pasją ciasto i wyrzuca z siebie jakieś wściekłe, metaliczne dźwięki. Jest purpurowy na twarzy, grdyka mu drga — poirytowany na dobre. Drugi flegmatycznie przesuwa jakimś koszmarnym widelcem kotlety na patelni. Swąd, wrzask, kotlety skwierczą — widać, za mało tłuszczu. Wchodząc do kabiny spotykam stewarda, który pochyla się, pokazując dłonią tuż nad podłogą i jęczy: „Pessi!“ Ma bardzo zmart-