nasze. Dlatego też, poświęcamy je morzu, dzięki któremu statek istnieje, a także składamy podziękowanie statkowi, że nas szczęśliwie dowozi do ojczystych brzegów. Powiadam, że (znikczemniałem!) to jest wprost śliczne. — A wie pan, kiedy to stworzyłem? — mówi zdławionym głosem autor. Wczoraj... wczoraj! Kiedy mi pan tak przerywał. O! Czuję, że mi wszystko wybaczył i że kocha mnie. W rzadkiej harmonji rozgrywamy kilka partyjek. Przerwały nam grę oba koty, które zdecydowanie wskoczyły jednocześnie na stół, jakby w jakiejś delegacji. Są markotne i bez żadnej inicjatywy. Zaraz zeskoczyły po tej wizytacji i wyszły. Wychodzimy na pokład, rozmawiając o Pessi. Pan De mówi: Tego drania palacza, tobym krajał w pasy i solą posypywał. Te namiętne pragnienie wypowiedziane było z takim ogniem, że wprost zdawało się być bliskie spełnienia. Spacerujemy po dolnym pokładzie, jest jasno i letnio, nos odróżnia obce, lądowe wonie. Teraz po morzu płyną w kokietliwych drgawkach różne śmiecie, zwłaszcza deszczułki. Wygląda to jak symbol nieużytku. Popełniłem
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.