cerek niemieckich, które pozdrawiają nas tysiącem powitalnych gestów. Ciemnieje, brzegi pokwitają światłami, słychać okrzyki spacerowiczów, otarliśmy się o grupę gwiżdżących na piszczałkach skautów, z pól biją mocne zapachy, czuję na policzkach wypieki i biegam od burty do burty pełen nieopanowanych, radosnych uczuć. Odeszło mnie także coś z czem się już poniekąd zżyłem; towarzyszka tej nudnej odysei — tęsknota. I pozostało tylko radosne podniecenie, równie silnie niepokojące umysł jak to wszystko co minęło i — być może — wydawało się złem. Do północy siedziałem skulony na pokładzie, aż wkońcu odurzony dusznemi zapachami, całym ekstraktem emocji powrotu, zwaliłem się w łóżko.
W nocy staliśmy przez kilka godzin w Holtenau. Ślepy przypadek zdarzył, że pozostawiliśmy w miejscowym szpitalu palacza, tego od Pessi. Spadł z wysokości dziesięciu metrów na węgiel. Słońce jest dziś białawe i grzeje a nie pali, — jak tam. Płyniemy mo-