wieczór dowiedzieliśmy się, że jedzie z nami sternik urugwajski i że nie wyjechaliśmy w nocy, tylko dziś wczesnym rankiem; gdzieś tam wsiadł Urugwajczyk i przeprowadza nasz okręt przez te wody. Ściemnia się, i zdaleka jarzy się Montevideo. Znam to urocze miasto, i trudno mi je będzie zapomnieć. Podjeżdża łódź motorowa i zabiera sternika. Wieczór zrobił się nagle ciepły, przyjemny. Na morzu — w stronę miasta — błyskają niebieskie i czerwone światełka. Jakiś statek sapie w oddali. La Plata już za nami, teraz prawdziwe morze. Szybko zjadamy kolację, bez kapitana, bo zajęty. Te same konserwy (doskonałe) i befsztyki z groszkiem i kartoflami na gorące danie. Herbata. Wracamy na pokład. Montevideo słabo już mruga światełkami. Na niebo wysuwa się ogromny, niezdrowo żółty księżyc i stwarza nastrój, jaki dają dalekie morskie podróże. Motor pracuje, lecz nie mąci ciszy, wydaje się ona oddzielona. Myśl wlecze się leniwie, jakieś wspomnienia, smutek łagodny, zapatrzenie.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.