Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

marynarze stoją w kolejce, i steward nalewa im po dużym kieliszku wódki. Obcierają usta rękawem i odchodzą. Nasz obiad też bardziej urozmaicony: łosoś z puszki i pasztet. Pijemy i wódkę fińską; takie same świństwo jak i nasza — na bezdroża sprowadza. Podczas jedzenia myślę o kotach i jednocześnie słucham opowiadania kapitana o jakiemś mordobiciu w Singapore. Przez ścianę, u drugiego oficera w kabinie, gra patefon rzewne szwedzkie melodje. Odmawiam wódki. Zaraz po obiedzie chcę wyjść na pokład, a tu mnie pan De zatrzymuje i namawia do kart.
— Nie, ja do kotów idę — powiadam.
— Do jakich znów kotów? Siadaj pan tu!
— Nawet pan nie wiesz, że koty są, wędzisz się pan w tej kabinie — mówię. — Przewietrz się pan trochę, podrażnij ze zwierzątkami.
Idzie ze mną, zaraz też kombinuje jakiś patyk na sznurku, i zabawialiśmy się z temi kotkami z kilka godzin, aż do zmierzchu. Wieczór się zrobił bezgwiezdny, niebo czarne, daleko widać żółte światełko mijającego