wyczyścili z krzewów, pozatem nic się nie zmieniło. Wracam nadół, myszkuję po szafkach i wyciągam znajomą mi butlę z preparatem p. Valeri — dobrą wódkę. Pijemy w kuchni, stojąc, podkradam z patelni kawałki odgrzewanego gulaszu. Zmienił mi się ten p. Valeri, nie chce pić, powiada, że chory, że ma dużo pracy, że jutro musi rano wstać. Widać, już mu zobojętniałem. Ale kolację zjedliśmy, co było do wypicia, tośmy wypili. Żegnaj, dobry staruszku! Nie chcesz pójść z nami, niedobry ty! Znam go jako poczciwca, ale może rzeczywiście chory, przytem miał tam jakieś swoje nieszczęścia, chce się nas pozbyć, denerwuje go pewnie nasza wesołość, młodość i podróże. Bądź zdrów, ale chyba nie zapomniałeś jakeśmy to urządzali urocze przyjęcie, jak Finia z gorąca płakała, jak!...
Tak już widać jest, że na lądzie z panem De czujemy dla siebie przyjaźń i sentyment. Każdy pomysł uzyskuje zgodę i jest dobry. Każemy się wieźć szoferowi do kasyna na „Urce“, w taksówce mówimy sobie miłe rzeczy, w głowach szumi, i miasto jest piękne.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.