Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

W hallu kasyna rozchodzimy się z tem, że mamy się spotkać za godzinę na tem miejscu. Wszystkie stoły z ruletą są oblężone, z trudem przeciskam się do gry. Stawiam dwadzieścia milreisów na czarne i wygraną razem ze stawką — na osiem numerów. Trafiam siódemkę i sto osiemdziesiąt milreisów. Udało się, siadam przy stoliku z baccarat. Po kwadransie przegrałem trzysta milreisów. Idę do hallu i każę sobie podać whisky. Podchodzę do przechodzącego właśnie malarza, Polaka Rechowskiego. Cóż, u djabła! Ten też wita się ze mną jakoś chłodno, a przecież rok temu byliśmy w wielkiej przyjaźni. Zapraszam go do stolika, ociąga się, że kogoś szuka, wreszcie siada. Nie, nie pije nic — nerki. Pytam wręcz, dlaczego p. Valeri i on są dla mnie obojętni?
— Ależ co znowu — odpowiada. — Tutaj, wie pan, nie ma żadnych przyjaźni, ludzie o sobie szybko zapominają, zresztą Polacy na emigracji nienawidzą się wzajemnie, zwłaszcza w miastach, to znana rzecz. To już jest takie zjawisko; rodak przypomina o ojczyźnie i pobudza tęsknotę, której każdy się wstydzi.