Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

wiamy zmienić lokal. Okazuje się, że „refresco“ naszych dziewcząt jest znacznie droższe od szampana. Płaci pan De — wygrał przecież.
Plac jest opustoszały, kasyno Beira Marr majaczy w świetle księżyca, powiew od morza porusza liście palm; jest ciepło i nastrojowo, a dwaj Polacy tajemniczo podążają we chwiejbie między romantyczne wille zacisznej rua Catette. Przed bramami wystają księżycowi, brazylijscy miłośnicy, napróżno starając się dostać do wnętrza. Tabliczki z napisem „Pension Artistic“ kusząco mienią się w seledynie księżyca. Szumią palmy, ciche szepty zdają się fruwać w powietrzu. Tu i ówdzie z wnętrza miłosnych schronów doleci przytłumiony śpiew, okrzyk lub melodja. Uporczywie pukamy w bramę maurytańskiej willi; wyczekująca młodzież z sąsiednich bram ironicznie spogląda na te wysiłki. Pora jest późna, ale my koniecznie pragniemy towarzystwa kobiet, muzyki. Wkońcu z balkonu naszej willi wychyla się senhorita w czerwonej sukni. Powiadamia nas, że wszystkie damy są zajęte, możemy tylko dostać coś do