ale pan De podaje mi obraną pomarańcz i wskazuje na „Orient“. Widzę — nasz kochany, jaki smukły i zgrabny! Tylko maławy trochę. Włazimy na pokład i rozglądamy się po zatoce. Ach, jak ładnie, jak ładnie... prawda jak ładnie!...
Nie pomogła aspiryna, kąpiel i woda sodowa. I słońce i ładna zatoka nie pomaga! Już nigdy... ostatni raz! Przechodzę wszystko to o czem parę dni temu opowiadałem kapitanowi. Znów pojechaliśmy do miasta, robimy sprawunki, jesteśmy małomówni, powypalani. Popołudniu wracamy na okręt. Odjeżdżamy. Żegnam Rio bez żalu — za ładne, za wiele dobrego naraz. Jedziemy. Za nami pozostaje kolorowy widok miasta, portu, okrętów, Corcovado i Pâo de Assucar. Godzina piąta i pół. W przesłonecznionej mgle dwie palmy samotne po prawej stronie; wszystko znieruchomiałe, tajemne. Daleko sterczą kły górskie, i płynie statek pod smugą dymu. Stado mew, barwna wysepka, na wy-