niemłoda wieśniaczka i babski głos. Opowiedział co robił w Rio. Wiadomo — zachlewał się.
Od wczesnego rana stoimy w zatoce Victoria. Miasto małe, dość egzotyczne i ruchliwe. Pan De chory na żołądek; pije wódkę z papryką. Upał daje się we znaki, w ustach niesmak i szumi w głowie. Idziemy do znajomka pana De, rzeźbiarza Bogdanowa. Gruby, schorowany Rosjanin — kieruje robotami w katedrze. Nic nam ciekawego nie powiedział. Mówił o swej chorej wątrobie i nawale pracy. W te jego rzeźby dobrzeby się strzelało do celu. Żegnamy go.
— Doswidanja, drug moj, doswidanja!
Wałęsamy się po ulicach, pijemy piwo, to znów kawę — bardzo ciepło. Wkońcu kupiliśmy cygar, papierosów i wróciliśmy na okręt. Ruch tutaj wściekły, ładują kawę, zgrzytają łańcuchy, kurzu pełno. Kilku marynarzy w spodenkach kąpielowych skacze do morza. Pokrzykują swemi twardemi, fińskie-