— Pewnie, że nic do tego — powiadam, — ale może chcecie za chamstwo wziąć po gębie?
— Iiii — woda niedaleko, skoro grozicie!
Rozglądam się — jesteśmy sami. Odzywa się wysoki, popryszczony na gębie, do tego co mi tak odpowiada:
— Ty Iwaszka, nie bądź małpa... toż pyta po ludzku, odpowiedz, to on ci odpowie co za jeden.
— Jaż wiem, onże Polak, u kapitaszki na górze mieszka, a tu przychodzi i pyta i jeszcze w gębe grozi...
— Ot nic, przegrywa panie, dlatego złość go piecze — mówi popryszczony.
— My panie reemigranty, w Argentynie pracowali na fazendzie u Lamasa...
— Ty Stiepa wychodź a nie gadaj z nim — powiada znów pyskaty Iwaszka.
Już nic nie mówię tylko idę nagórę — zły, żem się z nimi wdał w rozmowę. Hm, nieudany ranek. Skarżę się panu De.
— Dobrze panu tak, poco pan zaczepia ludzi?
— No cóż, na okręcie tak mało atrakcyj — mówię.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.