Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

huśta zdrowo, fala uderza razporaz o burty, zalewa pokład tęczową płachtą. Wchodzę na sam dziób okrętu, wietrzysko siecze tutaj chłodnym prysznicem; cała ta dal wodna porusza się, łazi i kołuje na widnokręgu. Wychylam się i widzę jak woda tuż przed natarciem rufy opada gwałtownie lub nagle wzno- się aż do kotwic. I tak pokolei: dziób się zanurza i unosi, a potem znów bokami okręt się pokłada. Biegnę dotyłu, zobaczyć co się tam dzieje. Ano właśnie, dogóry idzie także i śruba. Robi kilka obrotów w powietrzu. Wiem już teraz dlaczego powoli jedziemy. Ukraińcy leżą na brezencie i opalają się. Bierze mnie chętka znów ich zaczepić, ale może wyniknąć awantura. Co tu robić? Nagórze oficer od maszyn rozmawia z telegrafistą, ale z nimi trudno się dogadać. Tak trudno jest cokolwiek zaobserwować na tym okręcie, bo możebym i co napisał, ale to wszystko stanowi taką całość! przecież nie będę opisywał śrub albo komina, i ludzie też jednakowi — chłop w chłopa blondyni, małomówni, każdy grzebie się w swojej robocie. Ale jakaś dziewczyna przydałaby się niesły-