się w coś łbem wyrżnie! I tak ciągle, do obiadu steward podniósł listwy wokół stołu, żeby naczynia nie pospadały. Z kapitanem rozmawia się o codziennych sprawach. Po obiedzie ślęczę nad wycinankami. W jadalni jest cicho, ale przesuwające się obrazki na ścianach, jakieś skrzypy — wszystko to trochę irytuje. O piątej steward wnosi kawę, przy tej kawie staram się trochę pogawędzić z panem De, ale nic ciekawego nie mamy sobie do powiedzenia. Już taka atmosfera. Tuż przed kolacją przedstawiam mu złożony już obrazek z wycinanek. Jest okręt i burza na morzu. Widzę, że mu to imponuje. Jeszcze coś sprawdza palcami, wygniata, wkońcu mówi:
— To świadczy, że posiada pan smykałkę do tych rzeczy.
I nic więcej! Wieczorem przyczajone koty skaczą co chwila za rybami, które przyciągane światłem, wpadają na pokład. Wkońcu, objedzone drapieżniki już nawet nie reagują na nowe ofiary.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Pamiętnik morski.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.